W świetle księżyca rycerz opierał się na swoim meczu. Z
daleka patrząc można by pomyśleć że się modli. Prawda była jednak bardziej
brutalna. Na mieczu widniała szkarłatnego ciecz, najprawdopodobniej krew. Widniała
nad nim aura oświetlająca go delikatną łuną. Oddychał ciężko ale płytko, jakby
wiedział, że walka jeszcze nie dobiegła końca. Gdy świetlista łuna zaczęła
słabnąć dziwne, powykręcane stworzenia zaczęły zachowywać się coraz głośniej i
podchodzić coraz bliżej. Rycerz wstał z kolan i powiedział "Ghule można
zabijać bez przeszkód, bez wyrzutów sumienia, nie pochodzicie z tego świata.
Nie wiem kto was tu zesłał ale ja was tam odeślę." Łuna bladła coraz
bardziej. Słyszał tylko warczenie i trzask łamanych kości, które należały, jego
towarzyszy. Nagle zauważył lecącą w jego stronę śledzionę. Ghule nie są głupie,
są drapieżnikami. Wiedza jak sprowokować swojego przeciwnika, ofiarę. Gdy łuna
zgasła, zostało tylko światło księżyca. Nie rzuciły się na rycerza, czekały aż
jego serce ogarnie strach i nienawiść. Był sam po środku cmentarza nie było
drogi ucieczki. Szybkie cięcie i zejście piruetem w lewo. Kolejny ghul
rozpłatany, została jeszcze cała horda. Krąg wokół rycerza stawał się coraz
mniejszy. Wyszeptał "redigo cadaver". Ghule zaczęły maleć, niestety
tylko te w promieniu metra. Reszta pozostawała dawnych rozmiarów. Zmniejszone
ghule prawie natychmiast zostały zjedzone. Wtedy zaczęła się walka o
przetrwanie, rycerz miał niesamowity refleks.. kopał, rozcinał i odpychał
zdeformowane ciała ożywieńców.
- Kurwa, nie o to mi chodziło – sparował uderzenie – czego
chcecie?!
Z kaplicy cmentarnej, oddalonej jakieś 50 metrów od rycerza
wyszła kobieta w długim, czarnym płaszczu. Ghule przestały atakować i odsunęły
się od swojej ofiary. Uformowały korytarz, którym szła kobieta. Jej płaszcz był
cienki i porwany, przez dziury rycerz widział jedynie blade ciało. Jej głowę
zdobiły żywo ogniste włosy, biło z nich lekkie światło. Nagle skoczyła i
znalazła się za rycerzem, kościstą, bladą dłonią dotknęła jego barku.
- Co tu robiszz? – zapytała z rozkoszą – dawno nikt mnie nie
odwiedzał. Wtargnąłeś do mojego domu z bandą jakiś ludzi. Już za bardzo się do
nich upodobniłeśś kochany. Jużż zapomniałeś jakk było nam dobrze? – zrzuciła
płaszcz ukazując mleczną skórę i pełne lecz nie wielkie piersi – czemu
odszedłeśś? Tyle czassu czekałam. Było tu wielu takich jak Ty. Krzyczeli kiedy
ich dotykałam, jak przestawałam to umierali. Byli słabi..
- Zamknij ryj!
Uwięziłaś mnie suko! – krzyknął z bólem, już ledwo stał – Puść mnie!
- Umrzesz kochany, a ja nie chcę żebyśś umarł. –
zachichotała - No dalej, odwróć się.
Rycerz mimowolnie odwrócił się, widział jej nagie, ponętne
ciało. Jego głowę zalały wspomnienia, przypomniał sobie tą całą rozkosz. Ghule
nadal posłusznie leżały na ziemi. Kobieta zaczęła go całować, rycerz dusił się.
Usłyszeli głos z oddali..
- Ognia, rozpierdolić to wszystko!
- Cel! Pal!
Na ghule spadł deszcz ognistych strzał. Te nietrafione
wstały i rzuciły się w stronę atakujących. Bezmyślnie wpadły na mur stworzony,
z ostrych jak smocze kły, pików. Nagle kolejna salwa z łuków, tym razem zginęli
wszyscy ożywieńcy. Kobieta nadal całowała rycerza, księżyc chylił się już ku
zamianie ze słońcem. Nagrobki zaczęły pękać, spod płyt cmentarnych zaczęły
wydobywać się dżety światła. Kierowały się w stronę kobiety i rycerza. Rycerz
upadł, jego oddech był płytki lecz stabilny. Dżety dotknęły kobiety, jej skóra
zaczęła pokrywać się łuskami. Kobieta skoczyła w stronę ludzi, którzy kilka
minut temu zaszlachtowali jej sługi. Rozbiła pierwszą linie, w powietrzu latała
jucha i organy wewnętrzne. Poczuła ruch powietrza, dowódca oddziału chybił.
Jego miecz wykuty z jednego kawałka niebieskiego metalu przeciął tylko ogniste
włosy kilka milimetrów od jej głowy. Kobieta zaczęła atakować. Mężczyzna sparował,
widział, że jego przeciwnik tracił siły. Zszedł nisko na lewą nogę i ciął
kobietę w tętnice pachową. Pomimo łusek, jej ręka oddzieliła się od reszty
ciała. Koniec walki był już tylko kwestią czasu. Mężczyzna wykonał poziome
cięcie, głowa kobiety spotkała się z ziemią a jej ciało zamieniło się w pył. Wytarł
miecz z zielonej mazi i schował do pochwy. Podszedł spokojnie do rycerza i
kazał swoim ludziom spakować go na wóz.
Po trzech dniach rycerz obudził się, pierwszą rzeczą jaką
zobaczył były kraty. Wstał jednym rucham, lecz zakręciło mu się w głowie. Upadł
na klepisko. Wtedy zorientował się, że jest przykuty do ściany grubymi
łańcuchami. Kilka minut później do lochu weszło kilku zbrojnych, otworzyli
drzwi do celi i zabrali go do pokoju przesłuchań.
- Witaj, dobrze się czujesz? – powiedział człowiek o miłym
wyrazie twarzy.
- Trochę zimno mi w stopy, kurwa czuje się świetnie. –
odpowiedział sarkazmem – Gdzie ja jestem?
- Zaraz możesz tych stóp nie mieć, jesteś na zamku w Saraj
Batu. – wyraz twarzy przesłuchującego zmienił się nie do poznania – Jak się
nazywasz?
- Ozbeg. Pan na zamku w Gori. Czemu mnie trzymacie?
- Taki mądry jesteś to sam sobie odpowiedz. Co robiłeś na
cmentarzu?
- Wróciłem po swoje rzeczy.
- Możesz skończyć pierdolić?
- Mówię prawdę. Wróciłem po swoje pierdolone rzeczy! Ta suka
która prawie mnie zabiła, okradła mnie i moich ludzi. – wydarł się.
- Łżesz Ozbeg. Nikt cię nie okradł. – dopowiedział cicho i
spokojnie – wróciłeś po swoje rzeczy.. mieszkałeś tam. Czym ty kurwa jesteś?
Twoi ludzie zginęli, ty nie.. posługiwałeś się magią, ludzie tego nie potrafią.
Jesteś pierdolonym gadem. Tak jak to co tam mieszkało.
- Nie wiem o czym mówisz, miałem szczęście. – Ozbeg odpowiedział
spokojnie.
- Długo będziesz jeszcze z nim rozmawiał? Może piwa wam
nalać? – inny mężczyzna podszedł do rycerza i kopnął więźnia w głowę – czym
kurwa jesteś.
- Człowiekiem – rycerz próbował wstać z ziemi – FUGA JAUNA
AER! – wypowiedział zaklęcie lecz nic się nie stało, nadal był w tym samym
miejscu.
- Nie uciekniesz, całe pomieszczenie wyłożone jest
obsydianem. Nie działa tu twoja magia, gadzie. – kopnął rycerza kolejny raz.
Ozbeg znów obudził się w celi. Tym razem leżał na stolę z
czarnego kamienia. Jego ręce i nogi były sztywno przymocowane do tegoż stołu. W
tej chwili podeszły do niego postacie w kapturach. Płaszcze mieli podobne do
tego, który miała kobieta z cmentarza, obok ściany na drewnianym stole, leżały
różne narzędzia do operacji oraz dewocjonalia mające zapewnić ochronę przed
chorobami. Jedna z postaci podeszła do stołu, wykonała nad rycerzem znak
pentagramu i drugą ręką chwyciła jeden z noży ze stołu obok. Wykonał cięcie na
środku mostka, ciął aż do pępka, okrążył go i ciął dalej. Rycerz krzyczał w
niebogłosy. Po tym cięciu reszta istot przystąpiła do wiwisekcji. Nie
zdejmowali kapturów..
Obudził się w miejscu przypominającym zamtuz, wszędzie
chabrowe zasłony i kredowa pościel. Nie mógł się ruszać, jego twarz, wcześniej
żywa i gładka była blada i pocięta. Koło łóżka, na skórzanej pikowanej kurtce leżał
jego miecz, wykuty z czarnej stali. Nie czuł już bólu. Był jak nowo narodzony,
lecz blizny były oznaką przebytej wiwisekcji, o dziwo miał je tylko na twarzy.
Zza jednej z zasłon wyszła kobieta. Przypominała ona istotę którą spotkał na
cmentarzu.
- Obudziłeś się w końcu. Nawet nie wiessz ile wysiłku to
mnie kosztowało. – powiedziała z uśmiechem – Wiessz jak trudno dostać się do
miejsca z obsydianu? Jak trudno było poskładać Cię w całość?
- Gdzie ja jestem? – jego głos był ciężki i dawał wrażenie
dezorientacji.
- W moim domu, uratowałam Cię sspod noży tych plugawych ludzi
– rzuciła z odrazą – Ussunęłam Twoje blizny i ubytki w tkance. Twarzy nie dało
się uratować. Magia iluzji na Ciebie nie działa. Mussisz z tym żyć.
- Nie czuje bólu, nie czuje już nic.
- Zostaniesz tu ze mną.. już mi nie uciekniessz kochany.
Możesz wstać.
Wstał mimowolnie. Nie mógł wyrazić sprzeciwu.
- Jak to zrobiłaś? Co ze mną zrobiłaś – jego głos był pusty
lecz jednak pełen żalu.
- Magia jest potężna. Może zrobić wszystko i nic. Jak byłeś
nieprzytomny zmodyfikowałam trochę Twoje uczucia. Przywróciłam tylko to co kiedyśś
do mnie czułeśś, no i dodałam coś od siebie.. teraz już mi nie uciekniesz.
Kochany. Magia jest potężna, - powtórzyła- miłość, którą kiedyś mnie darzyłeś jest jej
równie potężna. Wystarczyło tylko, żebyś sobie o niej przypomniał, tak w głębi
siebie. Teraz zrobisz dla mnie wszystko. To nie są do końca czary, to tylko
Twoje uczucia.
- Zniszczyłaś mnie, zniszczyłaś to kim jestem.. to kim
byłem.
- Nie kochany, Ty zniszczyłeś to kim byłeśś! Byłeś ze mną,
później chciałeśś mnie zabić. Chciałeśś żyć jak oni, jak ta rasa ze śmieszną
długością życia. Ich uczucia służą tylko nędznej reprodukcji. Nie ma wyższej
wartości. Chciałeśś tylko gwałcić i brać to co oni, zawładną Tobą ich instynkt,
chęć przetrwania za wszelką cenę. Chęć brudnej rozkoszy. Chciałeś żyć bez
wartości. Uratowałam Cię ukochany. Teraz już nigdy nie będziesz mi się
sprzeciwiał mój Ozbegu. Zgadzasz się ze mną? – uśmiechnęła się ponętnie.
- Tak kochana.