Po jakimś czasie spędzonym w Radzieckim czołgu, dotarliśmy w
końcu do relatywnie bezpiecznej bazy. Załoga wysiadła, ja za nimi. Zobaczyłem
znajome twarze i oficera, który trzymał broń lufą skierowaną w stronę mojej
głowy.
- Kim jesteś? – zapytał z udawanym spokojem.
Nie wiedziałem co powiedzieć, nie uwierzy w to, że wróciłem
z kanałów. A nawet jeśli, zapyta czemu jestem sam i co się stało z moim
mundurem. Cholerne AK, po co im radzieckie szmaty.. mi by się bardziej
przydały. Dla tego żołnierza byłem szpiegiem, może nawet miał mnie za zombie.
- Towarzyszu oficerze! Mogę meldować? – krzyknął ktoś z
załogi czołgu.
- Słucham towarzyszu – powiedział nie spuszczając ze mnie
wzroku. – Mówcie.
- Ten człowiek został znaleziony przez nas niedaleko wyjścia
z kanałów. Walczył z zombie. – powiedział to wszystko za jednym tchem –
Towarzyszu oficerze. Mówił, że wie jak przetrwać w ruinach. Może mieć ważne
informacje.
- Wierzycie mu? – zapytał opuszczając broń.
- Tak towarzyszu oficerze.
- Baczność wszyscy! – wrzasnął. Wszyscy żołnierze w ciągu
kilku sekund stali w jednym szeregu, a ja podskoczyłem ze strachu. –
Towarzysze, jeżeli któryś z was zna tego człowieka wystąp!
Z szeregu wystąpiło kilka osób. Wszystkich kojarzyłem. Z
żadnym nie zamieniłem ani jednego słowa. Praktycznie obcy ludzie uratowali moje
życie. Może nasz gatunek jeszcze nie jest skończony. Oficer podszedł do mnie:
„Przepraszam towarzyszu, już pamiętam. Nie sądziłem, że ktoś przeżyje. To wy jesteście
członkiem jednego z oddziałów oddelegowanych do kanałów. Chodźcie opowiecie
wszystko”. Ruszyłem za nim. Kiwnięciem głowy podziękowałem żołnierzom, którzy
wystąpili z szeregu.
Po jakimś czasie znalazłem się w pomieszczeniu, które dobrze
znałem. Tu się obudziłem, tu pierwszy raz mnie przesłuchiwano, tu piłem wódkę i
paliłem papierosy z dowódcami Armii Czerwonej. Miałem cichą nadzieje, że trafię
na tych samych ludzi.. tylko ten brak munduru i poszarpany rękaw. Dalej nie mam
pojęcia jak to wyjaśnić. Przecież nie powiem panie generale znalazłem siedzibę
AK a oni przywitali mnie jak przyjaciela i zabrali upie**olony gównem mundur i
dali zwykłe ubrania. Najpierw mnie wyśmieją, później zapytają się gdzie
znajduje się ich kryjówka a później zabiją albo wyślą na kolejną „misje” do
kanałów. Albo zabije mnie jakiś szpieg AK. Żadna z tych perspektyw mi nie
odpowiada. Oficer kazał mi usiąść na krześle i czekać. Jak kazał, tak zrobiłem.
Pokój, bardziej gabinet.. w każdym razie pomieszczenie było niezbyt duże.
Wcześniej wydawało się większe. Wykorzystałem czas, żeby przyjrzeć się
dokładnie. Na ściennie wisiał portret dumnego Stalina, ściskającego rękę Lenina
a obok zdjęcie jakiegoś człowieka, którego wcześniej nie widziałem. Możliwe, że
to Mołotow. Cholera wie, to moje najmniejsze zmartwienie. Nagle przeszedł mnie
dreszcz.. zobaczyłem zaschniętą krew. Odwróciłem się.. świeża krew. „No już nie
będzie tak przyjemnie” – pomyślałem. Usłyszałem szczęk zamka. Ktoś zamkną drzwi
którymi tu wszedłem. Po kilku sekundach, po drugiej stronie pomieszczenia zobaczyłem
człowieka, którego jeszcze przed chwilą nie mogłem rozpoznać na zdjęciu. Zamknął
za sobą coś w rodzaju włazu, którym przed chwilą wszedł. Wielkie, metalowe,
ukryte w ścianie drzwi.
- Witaj towarzyszu. Moje imię to Gieorgij Żukow. –
powiedział dumnie. – Ty jesteś tym żałosnym polaczkiem którego miały zjeść te
stwory a jednak żeś wrócił. Chyba bardzo ci się podoba na tym świecie.
- Ale..
- Słuchaj wiem kogo spotkałeś. Wiem że sam byś nie przeżył.
To gówno na dwóch nogach by cię rozszarpało. – uderzył pięścią w biurko – Gdzie
oni są?
- Ja po prostu uciekłem.. jedyne żywe osoby jakie widziałem
to ten oddział z czołgiem – przełknąłem ślinę – nie spotkałem nikogo.
Żukow podszedł do mnie, stanął obok.
- A co się stało z mundurem? – przeszedł za mnie. – Sam z
ciebie zszedł i dał ci inne szmaty?
- Byłem w kanałach to chyba nic dziwnego że pierwsze co
zrobiłem po wyjściu to zdjęcie ubrań z jakiegoś trupa..
- Żołnierze donoszą, że w całym mieście nie ma ani jednego
leżącego trupa. Łżesz jak pies. –
uderzył moją głową w biurko – nie za mocno TOWARZYSZU?
- Grozili że mnie zabiją – wyplułem krew – jak powiem gdzie
są.
- Wybieraj, oni albo ja – poczułem uderzenie czymś twardym w
wątrobę – moje argumenty są za słabe?
- Praga – znów krew – studzienka kanalizacyjna.. w jednym ze
stojących budynków.. ostało się jedno piętro. Błagam – łapałem powietrzę –
błagam litości.. tyle wiem.
- Kto tam był? Ilu. Co wiedzą! – krzyknął.
- Był dowódca.. – ciężki oddech – kobiety, kilku żołnierzy.
Mają kontakt.. kontakt z aliantami. Zaopatrzenie. – nie mogłem złapać oddechu –
Amerykanie zrzucają im zaopatrzenie. Walczą z zombie w kanałach.
- Kto walczy?
- AK – straciłem przytomność.
Jakiś czas później obudziłem się w prowizorycznym szpitalu.
Pensjonariuszka powiedziała, że krew zalała mi drogi oddechowe. Wstrzyknęła mi
coś i wyszła. Leżałem sam, przykuty to łóżka w zielonym namiocie. Przez
materiał przebijało światło. Widziałem żołnierza przed wejściem a raczej jego
kontury. Pilnował żebym nie uciekł, albo żeby nikt mnie nie zabił. Próbowałem
zasnąć ale do namiotu wszedł jakiś żołnierz. Zdjął mi kajdanki i kazał iść za
nim. Wykonałem rozkaz bez szemrania. Po drodze widziałem ludzi, który budowali
coś w rodzaju ceglanego muru. Żołnierze pilnowali ich i od czasu do czasu
padały strzały. Nagle żołnierz, który mnie prowadził powiedział „Widzisz,
uratowaliśmy tych ludzi przez zombie i tymi awanturnikami z AK. Teraz mogą
pracować ku chwale wielkiej Rosji Czerwonej! Nie zatrzymuj się Towarzyszu”.
Szliśmy dalej, już w milczeniu. Perspektywa zapędzenia mnie do pracy ku chwale
Wielkiej Rosji Czerwonej była jeszcze gorsza niż perspektywa przesłuchania
przez Żukowa albo wysłania do ”walki” z zombie. Obóz Radziecki był brudny,
śmierdzący, grząski i przesiąknięty przemocą. Nawet w takiej sytuacji silni
będą wyzyskiwać słabszych pod pretekstem obrony przed wspólnym wrogiem. Wrogiem
w postaci mutujących i coraz inteligentniejszych zombie. Nic nie usprawiedliwi
piekła wojny zgotowanego nam przez Hitlera a tym bardziej piekła tego Powstania
które sprowadziło zombie do naszego świata! Nie da się tego inaczej wyjaśnić. Zbyt
duży zbieg okoliczności. Dotarliśmy na miejsce. Zobaczyłem całkiem nowy
budynek. Świeże czerwone cegły, cement jeszcze dobrze nie związał. Jednak
Rosjanie też potrafią coś szybko zorganizować. Stawiają budynki, a to oznacza,
że Armia Czerwona nie ruszy dalej przez dłuższy czas. Na zachodzie musi się coś
dziać. Zamyśliłem się i powoli szedłem w stronę wejścia do budynku. Otrząsnąłem
się jak kątem oka zobaczyłem pluton egzekucyjny i rodzinę z dzieckiem. Stali
pod ścianą tegoż, że budynku. Tylko dziecko miało zasłonięte oczy. Usłyszałem męski
głos, krzyczał „Jeszcze Pol…” pluton wystrzelił. Jak najszybciej wszedłem do
budynku. Nie wiedziałem jak zachować się w takiej sytuacji. Walałem więcej nie
myśleć..
- Witaj towarzyszu. Proszę wybacz to przedstawienie. Ukradli
chleb, to niedopuszczalne – powiedział mężczyzna krojąc ogromny kawałek mięsa –
Rozumiesz towarzyszu. Wszystkiego brakuje.
- Tak rozumiem.. – usiadłem przy stole, podano mi to samo co
temu mężczyźnie – Dziękuje, to miła odmiana po tym wszystkim..
- Mówisz o Żukowie towarzyszu? Proszę wybacz. To wielki
człowiek, wygrał bitwę na Łuku Kurskim ale jak każdy ma wady.. niestety nie
jest cierpliwy i lubi mieć nad wszystkim kontrolę. Proszę wybacz. Jak to
wszystko się skończy i jak Cię polubię Towarzyszu to zapewnię Ci najlepszą
opiekę medyczną w samym centrum Moskwy. Może jakiś mały domek dostaniesz. Tylko
musisz nam pomóc towarzyszu. Rozumiesz? P O M Ó C.
- Czy mogę prosić o herbatę? – i tak nie mam nic do
stracenia. Nie wytrzymam kolejnego przesłuchania.
- Z cytryną czy bez? – zapytał uprzejmie mężczyzna.
- Z – odpowiedziałem od razu, nie mogę zmarnować takiej
szansy.. powiem mu wszystko byle by się stąd wyrwać – Jeśli to nie kłopot.
- Kto szybciej strzela żyje dłużej.. znasz takie powiedzenie
towarzyszu? – zaśmiał się – Jak dopijesz herbatę to chodź ze mną. Zobaczysz coś
ciekawego.
Siedziałem przy starym, wiejskim stole, piłem herbatę a w
tle słyszałem wesołą gramofonową muzykę. Nie mogłem uwierzyć, że jestem w sercu
konfliktu dwóch światów. Żywych i umarłych. Czerwoni wydawali się kontrolować
sytuacje. Ale co ja mogę wiedzieć.. zwykły szarak rzucony w wir wydarzeń
których nie chce zrozumieć. Cały czas pamiętałem wrzask pożeranych żywcem
żołnierzy. Ich płacz jak zamknąłem za sobą właz. Kilka chwil relatywnego
spokoju nie zmieni tego piekła w Pola Elizejskie.. które, swoją drogą, pewnie
wyglądają już tak samo jak Warszawa. Herbata powoli się kończyła.
- Towarzyszu, przepraszam ale nie przedstawiłem się. Iwan
Ipanienko, ale nie ma już czasu na rozmowę. Idziemy. Nie bój się towarzyszu,
chce Ci tylko coś pokazać.
Wstaliśmy od stołu, Iwan wskazał drzwi na końcu
pomieszczenia. Powiedział „Tam idziemy towarzyszu”. Obszedł stół, klepnął mnie
w ramię i poszedł szybkim krokiem. Ruszyłem za nim. Wyciągnął klucz z kieszeni,
otworzył zamek. Za drzwiami zobaczyłem schody, oświetlone mocnym światłem. „Świetnie
znowu podziemia” – pomyślałem. I tak już nie miałem wyjścia. O dziwo Iwan
poszedł pierwszy. Schody jak schody, drewniane, nieskrzypiące. Na ich końcu
była tylko mocno ubita ziemia. Usłyszałem pisk, to zombie. Uciekać, tylko
gdzie.. przecież jestem pod ziemią.
- Spokojnie towarzyszu – zaśmiał się Iwan – złapaliśmy tego
jegomościa jakiś czas temu. O dokładną datę trzeba by zapytać któregoś z
naukowców. Podejdźmy bliżej.
- Po co go trzymacie? Jak ucieknie to wszyscy zginiemy.
Takie drzwi go nie utrzymają.
- Towarzyszu. Nie ucieknie, zaręczam ci. – zapalił światło –
Widzisz jaki ma ładny uśmiech?
Zobaczyłem bladą istotę. Szerokie usta, naostrzone zęby,
gadzi język. Różnił się od tego z kanałów i od tych które mnie goniły. Był
większy, lepiej zbudowany i całe szczęście przykuty do ściany. Otworzył oczy,
bladoniebieskie gałki, ogromne źrenice. Czułem jego wzrok. Czułem jakby jakaś
siłą rozrywała mnie od środka. Przymknął oczy i oblizał się. Wiem, że zabiłby
mnie jednym uderzeniem. Tylko głupiec by się nie bał. Znowu pisk. Zaczął się
wyrywać. Poczułem mrowienie nad nerkami. Adrenalina. Podobny strach czułem jak
oglądałem tygrysa w ZOO, tylko ten był kilkanaście razy silniejszy.
- Ha spokojnie towarzyszu. Nie wyrwie się. Może się
wydzierać, może szarpać. Nie wyjdzie. – podszedł bliżej – Trzymamy go żeby
poznać wroga. Na co jest odporny, czy można się z nim komunikować i w końcu..
kiedy zdechnie z głodu. Tak towarzyszu, nie możemy zmarnować ofiary dwudziestu
żołnierzy. Jak poznamy naszego wroga będziemy wiedzieć jak tej ofiary uniknąć.
- Czyli poświęciliście 20 żyć żeby złapani jednego zombie?
- Nie towarzyszu, to był pięćdziesięcioosobowy oddział,
poświęciliśmy 50 żyć. Ale wystarczyło tylko 20. Wiemy też jak można się zarazić.
To krew towarzyszu. Krew i wszystkie płyny tego gówna, dostaną się do twojej
krwi, oczu lub ust i po tobie towarzyszu.
Niczego nowego się nie dowiedziałem. Instynkt mówił mi
„uciekaj” ale ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Podszedłem bliżej. Jego
oczy wędrowały za mną. Blada skóra, widoczne, sine żyły. Te zęby musiał ktoś
naostrzyć, natura nie stworzyłaby czegoś takiego. Już wiem czym zajmuje się
Diabeł jak Bóg jest zbyt zajęty. Chciałem go dotknąć. Usłyszałem „Śmiało
towarzyszu”. Skóra szorstka, sucha i twarda. Na pewno grubsza niż ludzka. Jakim
cudem żyły wychodziły na zewnątrz. Ogromne ciśnienie, nie wiem, nie jestem
pierd**onym lekarzem.. ale jestem ciekawy. Spojrzałem mu w oczy. Zmieniły
kolor, gałki stały się ciemnoniebieskie a źrenice jeszcze większe. Znowu
poczułem adrenalinę, odruchowo odskoczyłem. Iwan się śmiał.
- Nie wiemy nawet jak to sra. Rozumiesz towarzyszu? To cały
czas mutuje. Niedługo nawet czołgi mogą chuja dadzą. Wtedy już będzie po
wojnie. Jeśli wiesz coś więcej musisz powiedzieć.
Powiedziałem mu wszystko. AK nie utrzyma się w kanałach. To
stamtąd wychodzą zombie. Powiedziałem o chodzącej kuli ognia, która śledziła
mnie w kanałach. Amerykanie nie wierzą AK. Mniejsze zło. Wyszliśmy z piwnicy,
usiedliśmy przy stole. Słychać było tylko zegar. „To oni wolą zginąć, niż walczyć
w ramie w ramie z braćmi Słowianami.. nie mogą zrozumieć, że to już nie tylko
wojna? Zniszczyli miasto, zabili setki cywili i dzieci a teraz w przed dniu
apokalipsy nie chcą pomóc sile, która może ją powstrzymać. Myślą, że zbieranina
ludzi z karabinami może za**bać te mutanty. Horyzonty wąskie jak korytarze w
których siedzą.” Iwan nie pozostawił suchej nitki na AK. Musiałem coś
powiedzieć, ale czy warto? Z jednej strony miał racje. Lecz nie wszystko jest
takie proste jak się wydaje. AK wie jak Czerwoni traktują jeńców i nie bez
powodu dalej siedzą w kanałach i zabijają mutanty. Póki co dają sobie rade,
kontakt z USA to już coś.
- Kim ty jesteś? – zapytał Iwan – Kim ty ku*wa jesteś!?
Zawsze w centrum. Zawsze poinformowany. Albo masz strasznego pecha albo
wszechświat rzucił cię na pożarcie ale jakaś siła trzyma cię przy życiu. – z
miłego człowieka stał się przestraszonym żołnierzem.
Gdy chciałem odpowiedzieć usłyszeliśmy alarm a po chwili
pisk. Pisk zza muru i jednocześnie z piwnicy. Jeniec w jakiś sposób wezwał
kolegów. Wybiegliśmy przed budynek.
Widziałem zombie przeskakujące przez ogrodzenie, rozrywały drut kolczasty
gołymi rękami. Był wieczór, słońce chowało się za horyzontem, na niebie
widziałem pomarańczowe chmury.. a słyszałem tylko pisk. Pisk i strzały. Przez
zniszczoną bramę wjazdową wchodziły zwykłe zombie, te nie zmutowały. Też są
śmiertelnie niebezpieczne. Myślałem, że Niemcy wyłapali i wywieźli je
wszystkie, ale jak widać cały czas powstają nowe. To znaczy, że gdzieś w
Warszawie muszą być ludzie. Albo byli, teraz są tu. Mają na sobie mundury
Czerwonych i AK a niektóre zwykłe ubrania. Czyżby bunkier AK padł? Iwan stał
obok mnie, miał pistolet za pasem. Wyciągnąłem mu go i zacząłem biec. Nie
patrzyłem gdzie, po chwili okazało się, że biegnę w stronę czołgów. Pisk zombie
mieszał się z krzykiem cywili, wziętych w niewole przez Czerwonych. Znowu
słyszałem jak umierają obcy mi ludzie, ale czułem, czułem, że są mi bliscy.
Najbliżsi na świecie. Nie mogłem się zatrzymać, kilka kroków dzieliło mnie od
najbliższego uruchomionego czołgu. Jakiś Rusek otworzył klapę, gestem kazał mi
się śpieszyć. Kilka kroków i postawie stopę na gąsienicy, później kilka sekund
i będę już w środku. Powtarzałem sobie to w głowie, z każdym krokiem i każdym
powtórzeniem coraz bardziej wierzyłem, że uda mi się. Znów przeżyje. W morzu
krzyku usłyszałem głos Iwana – „On wyszedł, ty sku**ielu. Ku*wa, gdzie
pistolet”. Później był tylko krzyk, krzyk i pisk. Obejrzałem się, jeniec z
piwnicy biegł za mną, w ręce trzymał głowę Iwana. Nie ma sensu strzelać.
Trzymam nogę na gąsienicy, żołnierz podaje mi rękę. Pier**lony ruski czołg,
zahaczyłem nogawką o jakąś ostrą krawędź. Kilka szarpnięć, kilka bezcennych
sekund stracone. Jeniec był kilka kroków od czołgu. Zamknąłem i zakręciłem klapę.
Ruszyliśmy. Nie wiem gdzie, w którą stronę. Oby jak najdalej stąd. Nie mieliśmy
pocisków, zostały tylko karabiny małego kalibru. Mogliśmy tylko uciekać.
- Dobrze zakręciłeś towarzyszu? – zapytał jeden z żołnierzy.
- Tak, ale sprawdzę jeszcze raz. – właz był zamknięty na
cztery spusty.
Usłyszeliśmy walenie w pancerz, to nie pociski. Chyba zombie
chcą nas wyciągnąć z czołgu jak ja mięso z puszki, za dobrych czasów. Tylko te
inteligentne wiedziały, że w czołgach są ludzie, tylko ten z piwnicy wiedział w
którym jestem ja. „Gdzie jedziemy?” – zapytałem. „Do innego obozu towarzyszu.
Tam za Wisłą stoją główne siły. Są katiusze, posiłki z Moskwy i
bezpieczeństwo”. Krzyki i odgłosy walki powoli cichły, słońce zachodziło. Tylko
walenie w pancerz i klapę nie ustawało.