Niełatwy jest piracki
żywot. My wytrawne Wilki Morskie, ongiś władające oceanami, dziś pływamy nie
tylko po wodzie. Przez to czekała nas katorga. Koszmarny rejs w nieznane
rejony, cele gotowe, laluś stoi na gnieździe. Darmozjad tylko czaka aż się
przyda, zaszyty na swojej koi. Już czas. Zaczynamy wygnanie. Cała na przód!
I ruszyliśmy.
Płynęliśmy z prądem. Po co zużywać cenne paliwo, na start wystarczą siły
natury. Szczury patrzą i płaczą. Róże latają w powietrzu. Wyszliśmy z portu. Sunęliśmy
spokojnie. Za burtą widzieliśmy różne cudowności, słońce zachodziło, ptaki
chciały się z nami ścigać. Widzieliśmy również inne statki w oddali. Niebo
czyste i przejrzyste. Gwiazdołap nie miał problemu z określeniem kursu. Po
pewnym czasie nie było już widać Ziemi. Pirat nie zagrzeje długo w jednym
miejscu. Jego dom jest tam gdzie kołysze. Wolna, nieograniczona przestrzeń.
Niebezpieczna ale jednak piękna. Niezbadana ale przyjazna. Taka właśnie jest
przestrzeń dla piratów. Udomowiona.
Przed nami mgła, mieniła się milionem kolorów. Wpłynęliśmy w nią. Zawsze można
natknąć się na coś ciekawego. Załoga była przytłoczona otaczającym nas pięknem.
Tylko jeden kwitas siedział pod pokładem i chyba piosenki układał. Płynęliśmy w
obłoku jakiś czas, a ja nie mogłem złapać słońca. W czasie kolejnej próby
złapałem coś innego niż słońce. Trzy łajby sunące w naszym kierunku. Laluś spał
albo umarł. Lepiej dla niego żeby nie żył. Płynęły w naszym kierunku i nie
odpowiadały na sygnały. Nagle wstrząs, padłem na deski, usłyszałem trzask. Te
łajby nas zaatakowały. To szarańcza! Kadłub jest za mocny żeby zniszczyła go
byle jaka salwa. Armaty przygotowane, strzał. Huk. Krzyk i lament. Jedna łajba idzie
w bezmierną głębinę. Strzał, jedna z kul
trafiła w nasz maszt. Pokład wytrzymał ale szmaty poszły w strzępy. Kto
wiedział, że te łajby niosą nam śmierć. Huk dział. Zostały dwa wrogie statki. Z
nich tylko jeden szedł za nami. Ogromny wstrząs. Wywiało nas z mgły, daleko
poza nasz układ. Tamten statek dalej był za nami. W uszach miałem tylko pisk. Strzelaliśmy
do łajby za nami ale na tylnym kadłubie mieliśmy raptem 3 działa. Kilku ludzi
wypadło, pływali w przestrzeni. Byli za daleko. A my byliśmy za blisko. Wywiało
nas w okolice czarnej dziury. Nigdy tak szybko nie podróżowaliśmy. Gwiazdołap
powiedział tylko: „Nie znam tych konstelacji”.
Żadna z nas afrakta,
żeby pływać tylko po wodzie. Zobaczyłem nasz bukszpryt, dryfował w stronę
czarnej dziury. Za nim bomkliwer. Bez tej szmaty jesteśmy martwi. Spowił nas
dym. Kolejny huk. Więcej czarnego dymu. Przyszedł na nas czas. Nasza salwa.
Trafiliśmy. Teraz czas wystrzelić drapacz. Wbił się w dziób wrogiego okrętu.
Przyciągnęliśmy ich do siebie - „KAMRACI! ABORDAŻ!”. Kapitan krzyknął i
strzelił w dno naszego statku. Dekompresja. Groźna i na wodzie i tutaj.
Dodatkowa motywacja. Zejman poszedł pierwszy, wiedział co robić. Flauta, częsta
w kosmosie, nie pomagała nam. Cały czas dryfowaliśmy w stronę czarnej dziury.
Wszyscy musieliśmy jak najszybciej przejść na obcy pokład. Zabłysną bielą
czysty statek. Nie było nikogo. Znowu wstrząs. Cholerny sztorm. Wszędzie było
ciemno. Pełna kosmiczna cisza. Koncert spokoju, skomponowany z samych pauz.
Nikt nie ważył się odezwać. Statek nie był nawet draśnięty. Nasi bracia
dryfowali w pustce w innej części kosmosu. Pewnie wpadli do czarnej dziury. Od
dziecka byłem na statku. W końcu pokochałem to, wkroczyłem na piracką ścieżkę.
Niczym nie różniliśmy
się od naszych protoplastów. Jedyna różnica to terytorium po którym się
poruszaliśmy. My pływamy po kosmosie, a oni po wodzie. Oni opowiadali o
statkach widmo, my jesteśmy ta takim statku. Legendy nie kłamały.
Już nigdy nie odwiedzimy portowego burdelu z tanimi
dziwkami. Wstrząs. Wszyscy stracili równowagę. Zobaczyliśmy ogromny statek.
Kilka tysięcy kilometrów od nas. Był wielkości małego układu gwiezdnego. Był
ogromny, zasłaniał wszystko. Złapał nas w cumę energetyczną. Huk. Byliśmy znowu
w innym miejscu. Pod nami była woda. Odwróciłem się, zobaczyłem dziwną zieloną
przestrzeń. Słońce było na wysokości dziobu. Było inne.. jakby ciemniejsze.
Krzyk. Cała załoga, krzyczeli jak małe dzieci. Nie wiedziałem dlaczego. Znów
zupełna flauta. Oni dalej krzyczeli. Byliśmy w dziwnym miejscu. Odwróciłem się,
zobaczyłem ogromną postać. Patrzyła się na nas. Wyciągnął rękę. Chciał złapać
statek. Jednak nie dotknął nas. Zatrzymał się na dziwnej sferze. Uderzył w nią
palcami. Woda wlała się na pokład. Przewróciliśmy się. Wylecieliśmy za burtę,
statek stał w jednym miejscu – widzieliśmy pokład z góry. Zamknęli nas w
butelce.